Urodziłam 3lata temu.

Ta historia jest pisana na zimno, nie niosą mnie już porodowe hormony. Na pewno byłaby inna gdybym do niej siadła od razu, opowiedziałam ją w międzyczasie wiele razy w różnych formach. Za każdym razem trochę inaczej.
właściwy opis porodu zaczyna się gdzieś w połowie tego posta. Może dalej.

Przez całą ciążę czułam się świetnie, polecieliśmy do Tajlandii na wakacje, jeździłam na rowerze, napisałam i obroniłam magisterkę będąc już w terminie porodu (wciąż nie wiem jak mi się to udało, bo ciąża siadła mi na mózg i co chwilę zapominałam podstawowych rzeczy). Termin na 12 lipca.
Kilka dni wcześniej widziałam się ze znajomą, która rzuciła mimochodem, że spoko by było urodzić 7.7.17. (pozdro Marzena, ty wiedźmo ? )

W ciąży jak to w ciąży- trzeba zrobić remont. Mieszkaliśmy z rozrytą kuchnią ponad miesiąc, w wyobraźni snułam wizję siebie jak rodzę do wody w swojej nowej kuchni patrząc na moje nowe piękne kafelki. W tamtym czasie brałam pod uwagę tylko jedną położną domową, niestety okazało się, że wyjeżdża za granicę i nawet jeśli bym zaczęła rodzić kiedy ona jeszcze będzie w Polsce to będę przed terminem, więc plan upadł zanim się zaczął.

W pierwotnej wersji rozważałam Kamieńskiego- umówiliśmy się na zwiedzanie. Pierwsze wrażenie okropne bo szpital ogromny, jakieś przedziwne labirynty drogowskazów polepione na podłodze, jakoś dotarliśmy na oddział i niestety odbiliśmy się od drzwi. Przez domofon pani położna przeprosiła nas, że niestety nikt nas teraz nie oprowadzi bo właśnie mają sto porodów i 200 cesarek, robota się im pali w rękach i nie ma jak. Trudno. To był jakiś 20-25 tydzień, jest czas, jeszcze się umówimy. Spoko, rozumiem.

W międzyczasie gdzieś mi mignęło zdjęcie z Oleśnicy. Chyba je wtedy zignorowałam zastraszona myślą „a-co-jak-coś-będzie-z-dzieckiem”. Ale ten obraz wracał. Wracał ten wygodny na oko fotel i to ładne łóżeczko i brak ginekologicznego samolotu. Niepewność co do sensowności Kamieńskiego rosła coraz bardziej.

Ciąża podręcznikowa. Wir końca studiów, remont, upały piekielne, szkolenia z uro-gin w Krakowie. To był czas szalonego biegu do samego końca.
W którejś drodze do lub z Krakowa zapuściłam sobie z ciekawości w słuchawki hipnozy z warsztatu Beaty. Zasnęłam momentalnie. Uznałam, że to jest trochę dziwne, ale dam im szansę- na pewno nie zaszkodzą, co do tego czy pomogą miałam spore wątpliwości, bo jestem człowiekiem bardzo racjonalnym, a hipnoza kojarzyła mi się z jakimś czarymary. Model Fijałkowskiego znałam już wtedy ze studiów więc uznałam, że nie będę ich skreślać na starcie. Zobaczymy.

Informacje o pokoju narodzin w Oleśnicy nie były wtedy łatwo dostępne (dopiero startowali w tej formule, pokój był jeden i 3 położne do obsługi porodów), musiałam się nieźle nagrzebać zanim ich odnalazłam. Znalazłam numery do położnych.

Telefon do pani Kasi Hołyńskiej był pierwszy więc padło na nią.

To było około 30tc, umówiliśmy się w Oleśnicy na spotkanie i oglądanie. Poprosiłam męża, żeby jechał tak przepisowo jak tylko się da, wyjechaliśmy specjalnie w godzinach szczytu, żeby policzyć ile czasu zajmuje dojazd w najgorszym możliwym momencie. Trochę się pogubiliśmy w samej Oleśnicy i ostatecznie trasa dom-szpital zajął 34minuty. Nieźle.

Pierwsze wrażenie fajne, mały szpital- rozmiarem bardziej przypominał przychodnie POZ we Wrocławiu. Przyjechaliśmy chwilę przed czasem więc musieliśmy moment poczekać. Personel wyluzowany, uśmiechnięty, bocian na drzwiach trochę kiczowaty. Przyszła pani Kasia, pierwsze wrażenie że jest szybka. Szybka i konkretna, tak jak lubię. Ani nie ciepłe kluchy, ani nie żandarm. Taka fajna ciocia. Trochę wygląda jak Katarzyna Figura. Weszliśmy do środka i ja już wiedziałam, że to jest to. Że urodzę tutaj. I że z nią urodzę. Wiedziałam, że to jest mój człowiek i że ona mnie przez to przeprowadzi. Jestem gotowa podpisywać umowę i płacić za całość z góry. Pani Kasia trochę studziła zapał, żeby się jeszcze nie deklarować, mamy przespać się z tematem, z resztą dopiero 30tc, różne rzeczy mogą jeszcze wyskoczyć. W drodze powrotnej do domu czułam, że klamka zapadła. Że już nie mam potrzeby ani ochoty zwiedzać niczego innego. Mój mąż miał to samo. Robimy to. Kolejnego dnia się skontaktowaliśmy, że chcemy. Ok. Spotkamy się jeszcze przed porodem, tym razem u nas w domu za kilka tygodni, bliżej terminu.

Remont skończony, praca napisana, sesja na finiszu, została obrona, ale to już formalność, położna środowiskowa ogarnięta (funfact: ona sama rodziła w domu z panią Kasią, a teraz sama domowe przyjmuje, nieźle, nie?), książka o karmieniu przeczytana, duchowe położnictwo sprzedane, bo nie przebrnęłam, wiatrak i sukienki do porodu kupione (tak, był przeokrutny skwar i byłam gotowa jechać do porodu ze swoim wiatrakiem), włosy ostrzyżone, pedicure ogarnięty. Pani Kasia przyjechała do nas na herbatkę dogadać szczegóły. Stwierdziła, że na pewno nie urodzę przed obroną, ja też tak myślałam i snułam wizję tego, że jak tylko wyjdę z obrony to zacznę rodzić na progu. Dałam jej plan porodu wygenerowany z rodzić po ludzku. Długi jak Wisła. Rzuciła tylko okiem i poprosiła mnie, żebym sama opowiedziała czego chcę, tutaj, u mnie w domu, przy herbacie. I tu zonk. Bo ja bardzo się bałam powiedzieć czego chcę, żeby się nie zawieźć gdyby się nie udało. Bez problemu umiałam powiedzieć czego nie chcę. I nie cisnęła. Ona wiedziała. I ja widziałam, czułam, że ona wie. I to mnie nieskończenie uspokajało. Rodziny nasze też spokojne, że fajnie to wymyśliliśmy, że niby jak w domu, ale jednak sala do cięć jest za ścianą i jednak szpital to szpital.

Nie pamiętam od kiedy, myślę za jakoś około 2miesiące przed terminem codziennie wieczorem zapuszczałam sobie hipnozy od Beaty i przed snem w ramach rytuału oglądałam filmy z porodów. Takich ładnych. Takich na których widać nieskończony trud i wysiłek, a nie cierpienie i torturę. Obroniłam się 30.6 z tej okazji mój mąż zaprosił mnie do kina na jakiś film o królu Arturze. Tam miecze, smoki, pościgi i wybuchy trwały w najlepsze. Skurcz. Niezbyt bolesny. Popatrzyłam na zegarek (miałam wtedy taki z gładką tarczą, bez oznaczeń co 5minut, więc wiedziałam tylko mniej więcej która jest godzina). Oglądam dalej z niewielkim zaangażowaniem. Skurcz. 10minut? Skurcz. 10minut. Skurcz. 7minut? Ej, czy to się zaczyna? Skurcz. 10min. Fuck, może to już. Film się skończył i powiedziałam mężowi że od 2godzin mam skurcze co 10minut. Jego mina bezcenna, od razu stoper i notował na jakimś wygrzebanym paragonie. Do kina pojechaliśmy na rowerze, więc musieliśmy tak wycyrklować, żeby ruszyć zaraz po skurczu, zrobić przerwę w odpowiednim momencie i jechać dalej. Było już późno, ja cały dzień na nogach więc uznałam, że nie będziemy dzwonić do pani Kasi, umyję się i spróbuję zasnąć, przecież nie prześpię porodu (chociaż teraz jak rozmawiam z dziewczynami po porodach w gabinecie to już mnie nic nie zdziwi). Wygasiło się wszystko. Fałszywy alarm. Tydzień bujałam się z takimi skurczami co jakiś czas, brzuch ważył tonę przez chwilę i przestawał. Robiłam ciasta jak oszalała. Codziennie jakieś. Wszystkie wychodziły. Nawet drożdżowe cynamonki, choć 6.7.17, dzień przed porodem YT zrobił mi psikusa i zamiast moich pięknych ludzkich porodów podsunął mi film o tym jak mama panda rodzi. Poszłam za tym i widziałam w akcji bohaterską mamę Pandę, mamę Tygrysicę, mamę Wężową i mamę Wiewiórkę. Samice. Potęgę. Matkę Naturę. Przypomniało mi się jak asystowałam lata temu mojej kotce. Spałam wyjątkowo dobrze tej nocy.

7.7.17 Około 3 w nocy: obudził mnie lekki ból brzucha, zasnęłam. Za chwilę kolejny. Inne niż do tej pory. Dobra, włączę aplikację i sprawdzę. Śpię. Kolejny, już nie śpię. Leżę i czekam. Kolejny. Apka już krzyczy, że to poród i mam jechać do szpitala natychmiast. Ok, no to może będzie dzisiaj. Ekscytacja.

7rano: Mąż się zbudził. To był piątek. Poprosiłam go, żeby pojechał do pracy po dużą piłkę (w obie strony w 40minut dałoby radę mając na uwadze poranne korki)- odmówił kategorycznie. Nigdzie nie będzie teraz jechał i mnie zostawiał samej. Chciał dzwonić do pani Kasi od razu, jeszcze go przegadałam, żebyśmy sobie zjedli śniadanko i zobaczymy za godzinę. Chałka z dżemem była najlepsza na świecie. Zapowiadał się pierwszy chłodniejszy dzień od tygodni.

8rano: Zadzwonił do pani Kasi, ja sobie tańczyłam. Skurcze jak na okres, prysznic dobrze im robi. Pani Kasia zebrała wywiad od niego, a potem poprosiła mnie do telefonu (położne: ja nie wiem jak Wy to robicie, ale ten radar w uchu jest niesamowity) – Ania, czy Ty czujesz że mam do Was jechać na sygnale czy na luzie się pozbierać? Jestem na obchodzie w Oleśnicy. – Spoko, ja to w sumie nie wiem czy to już, ale chyba coś jest na rzeczy. Na luzie. – Przyjadę i sprawdzę, zobaczymy. Masz skurcz właśnie? – Tak. – Cokolwiek robisz rób tak dalej, dobrze Ci idzie. ta rozmowa trwała trochę dłużej, ale tyle z niej pamiętam. Spokój. Jej spokój mnie uspokajał. Zaczynało boleć. Do zniesienia. Miałam w domu TENS i uparłam się, że sama go zaprogramuję najlepiej jak się da, nie będę się zdawać na gotowe programy. Każdy fizjoterapeuta musi się przebujać przez pracę na fizyko, więc parametry miałam w małym palcu. Miałam go w domu od miesiąca, ale oczywiście został na ostatnią chwilę. Poległam na czytaniu instrukcji. No kij w to, tensa nie będzie. Prysznic jest spoko.

9rano: Przyjechała pani Kasia, chwilę pogadałyśmy i chciała mnie zbadać. Zbadała mnie na moim łóżku. Chciała na skurczu. Bolało. – JEST DOBRZE. Rodzisz. Zostaję.- zapadł werdykt Do dzisiaj jestem jej wdzięczna za to „jest dobrze” myślę, że dobiłoby mnie to, że już się bujam ze skurczami od 6godzin, a tu dopiero 2cm. – Jak nie śpisz od 3w nocy to spróbuj się zdrzemnąć. Jakie „zdrzemnąć”, no weź. przecież ja rodzę i rozsadza mnie ekstcytacja. Nie ma spania. Poprzedniego dnia zrobiłam czekoladową tartę z ciecierzycy z porzeczkami. Siedzieliśmy przy kawce i cieście. Jakieś ploteczki, jakaś gadka-szmatka. Miło było. Serio jakby spoko ciocia do nas przyjechała w odwiedzimy. Napisałam sms mojej przyjaciółce i siostrom, że rodzę ale jeszcze nigdzie nie jedziemy, bo jest ciasto do skończenia. Dostałam odpowiedź, że to nie brzmi jak poród tylko herbatka u królowej. Fajnie jest. Skurcze były częstsze i mocniejsze, ale do zniesienia. Pisałam, że pani Kasia przypominała mi Katarzynę Figurę. Natrętnie wracała do mnie myśl „Czy usmażyć panom jajka? Cycki se usmaż” Śmieszyło mnie to. Prysznic, muzyczka w tle, zaczyna być intensywnie. Pomysł spania już nie wydaje mi się zły. Próbowałam się zdrzemnąć, ale nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Pod prysznicem brakowało mi piłki. Nogi mi się trzęsły. Dźwięki płynęły same. Jemy ciasto. – Pięknie rodzisz.

Około 13: Na którymś skurczu intuicyjnie kucnęłam trzymając się blatu. Pani Kasia powiedziała, że chce mnie zbadać, bo to chyba za wcześnie na takie pozy. Z tyłu głowy miałam, że ona przecież umie w domowe, jakby się okazało, że poród idzie jak torpeda to nigdzie nie będziemy jechać tylko ogarniemy temat na miejscu. Badanie na skurczu bolało jak diabli. – Macie spakowaną torbę? Musimy już jechać. Mąż zbiera graty, ja się próbuję ubrać, lekki stresik jest, ale przeważa wciąż spokój. Jej opanowanie jest nie do przecenienia. – Zrób jeszcze kawę dla niej i dla mnie. Jak też chcesz to sobie też zrób. Boże, kocham Cię kobieto za tą kawę. Za to, że kawa dla mnie była zaordynowana jako pierwsza i priorytetowa. Kocham miłością wielką. Już zaczynam odlatywać. Lekki narkotyczny flow pomiędzy skurczami. Pomalowałam się. Trochę nie ogarniam. Ale w sumie mi to zwisa. Niech się dzieje co chce. Droga z 3 piętra po schodach jest trudna i wydaje mi się, że się nigdy nie skończy. Jedziemy jej autem (nie mieliśmy wtedy swojego- tak się umówiliśmy), w bagażniku tona sprzętu, torba ledwo wchodzi, ja na miejscu pasażera, pod tyłkiem mam podkład jakby wody odeszły, mąż z tyłu, pani Kasia prowadzi. I jedziemy na luzaczku 50km/h. Lekko mnie irytuje, że jedziemy tak wolno, ale już mi niewiele przeszkadza. Źle mi się siedzi. Zamykam oczy. Na skurczu buczę do okna, pomiędzy próbuję porozmawiać o mojej pacjentce z hardkorowo popękanym kroczem, która była u mnie kilka dni wcześniej. Świetny temat, akurat teraz mi się przypomniał. Ona jakoś sprytnie to ucięła. Myślę, że w 5-6skurczy dojechaliśmy.

Około 14: Wychodzenie z auta i droga do szpitala są już naprawdę trudne. Musze się zatrzymywać co chwilę. Z jakiegoś powodu uparłam się, że ja sobie sama wezmę torbę podręczną. Całkiem lekka była, mąż protestował, ale uparłam się i powiedziałam, że jak sama nie zaniosę to nigdzie nie idę, niech se sam idzie. Poszłam pod rękę z mężem i z torbą. Nie jestem pewna czy pamiętam to dobrze, ale do szpitala trzeba było wejść po kilku schodkach. Akurat w przerwie między skurczami zrobiłam ten dystans. Jeb, następny. Dam radę. Zaczyna się hardkor. Buczę nisko. Winda na horyzoncie. Widzę już tylko ją. Ok, dojdę. Turlam się tam z tym brzucholem i z torbą, każdy krok to wyczyn. Udało się. Winda. Dziękuję windo, że jesteś. Zamykają się srebrne drzwi. Widzę to w zwolnionym tempie. Kurwa. Ręka. WTF. Czuję, ze zaraz będzie następny. W drzwiach pojawia się jakiś taki chłopaczek, trochę dresik, trochę Sebik, może w moim wieku, może trochę młodszy. Ostrzyżony na słoik. -Cho, trzymam Ci windę!- krzyknął w przestrzeń korytarza. Czas się zaginał. Te otwarte drzwi windy trwały nieskończenie długo. I tu poczułam pierwszy raz niespodziewaną potęgę. Skurcz już ładował się na dobre, taki na którym nie dałabym rady mówić. Nie poznałam swojego głosu. Już byłam zwierzęciem. -JA CI KURWA POTRZYMAM WINDĘ.- wysyczałam każde słowo po kolei i leciałam z porodowym buczeniem dalej. Jechaliśmy strasznie długo. Wychodząc zdążyłam jeszcze podnieść wzrok na nich i widziałam, że siedzą takie skurczone Sebiki w rożku windy i patrzą z przerażeniem. Sprawiło mi to jakąś dziką satysfakcję.

Izba przyjęć, wciąż około 14: Papiery, papiery, papiery. Ja już nie ogarniam jak się nazywam. Zgoda na to, zgoda na tamto, zgoda na sramto, zgoda na ręczne wydobycie łożyska. Brakuje jakiegoś badania. Sprawdźcie w teczce. Przesłuchuje mnie jakiś młody przystojny pan. Pewnie stażysta. Chce mi się wymiotować, ale siara przy takim ładnym panu. Siedzę na zajebiście twardym krzesełku i udaję, że kumam co do mnie mówią. Pani Kasia poszła się przebrać. Mąż mnie masuje i odpowiada na pytania za mnie. Chyba w tym momencie proszą, żeby się przebrać. Mąż mi pomaga, wydostaję się z szarawarków, wskakuję w swoją letnią sukienkę. Pamiętam uniesioną brew przystojnego pana. Pomiędzy skurczami czuję się jak diva. Zarządzają KTG 30 minut. Kładę się na boku, widzę zegarek. Co jakiś czas różne położne wchodzą na IP. Pamiętam, że uśmiechały się do mnie ciepło. – Pięknie rodzisz. To pierwszy raz? Skurcze są już zajebiście intensywne. Jest mi słabo, serio chce mi się wymiotować. Mąż jakiś czas temu zaproponował czy chcę hipnozki na słuchawki. Nie. – Ty mi licz- poprosiłam go, żeby liczył od 30 do 0. Tu z jego relacji wiem, że najpierw liczył faktycznie 30-0, potem 10-0, 5-0 ja tylko słyszałam 5-4-3-2-1. 5-4-3-2-1. Odpuść. Jestem. Napierdala jak złe, chyba umrę. 3-2-1. Mam to. Brzuch nawala bo musi, macica robi swoje, resztę ciała mam dla siebie. Zaskoczenie. Te hipnozki działają. 32minuty. Miało być 30. Odpinajcie mnie. Natychmiast. Zapraszamy na badanie. To chyba była pani Gizela. Droga między KTG a łóżkiem zajęła mi chyba 2skurcze, pamiętam, że w panice próbowałam zebrać myśli w którą stronę ja mam się tam położyć. Ej, jak ja się nazywam? Skurcz. Kurwa, dam radę. Dobra, tam jest lampa, to chyba głowa w tą stronę. Skurcz. Buczenie, kucanie. Idę. Mąż pomaga mi się wdrapać. Skurcz. Japierdole, umrę. – Pięknie rodzisz. – Mamy 8cm. OSIEM. OSIEM OSIEM OSIEM. Czyli ten słynny siódmy centymetr za mną. Uff. Pierwszy raz usłyszałam twarde dane o tym jak idzie. Jeszcze USG, dajcie mi spokój. Wpuśćcie mnie do tego pokoju. -Głowa nisko, nie zmierzymy.- No i święto lasu, nie chcę wiedzieć ile waży. -Oni nie chcą znać płci- pani Kasia przytomnie przypomniała, żeby nam nie popsuć niespodzianki

na ostatniej prostej. Około 15: Instalujemy się w pokoju. Idę od razu pod prysznic. Mąż włącza muzykę, odpala świeczki, ja tripuję w swojej jaskini. Już serio nic nie ogarniam. Jestem naćpana tym porodem. Pod prysznicem jest znośnie. Boli, ale do zniesienia. Jak robi się duszno to wychodzę. Łażę, tańczę, sapię, przytulamy się. Pani Kasia co jakiś czas wychodzi i zostajemy sami. Jak jej nie ma to wymiękam, że nie dam rady. Daję radę stać na nogach, choć trzęsą się okropnie. Propozycja: lewatywa? A w życiu, absolutnie, ja nie chcę żadnych interwencji. Skurcz. Dawaj. Chcę to. Nie wiem jak to zgadłaś. Jak się skończyło to poprosiłam o jeszcze jedną, tak mi się spodobało,pojawiła się kompletnie nowa jakość skurczy jak się pożegnałam z ciecierzycowym ciastem. Mogłam wyluzować, niech się dzieje co chce. Prysznic. Wychodzę, bo mi duszno. Burza idzie. O proszę, Tesla się rodził w czasie burzy, może moje dziecko też wymyśli wieczną żarówkę? Okna są szeroko otwarte, zaczęło padać, ściana deszczu. Lekko zacina do środka, ale to jest super przyjemne jak zimny deszcz na mnie pada. Buczę w Oleśnicę, mąż masuje mi plecy. Zrobiło się ciemno. Jestem samicą. Tylko mruczę, nie umiem już nic powiedzieć. Całujemy się. Wiszę na nim. Grzmot. Skurcz. Coś trzasnęło. Patrzę pod nogi. Kałuża. Olśnienie. Wody mi odeszły. – Kochanie, wody mi odeszły. Widziałam tylko jego uśmiech. Serio już byłam jak ućpana.

Około 17, chociaż cholera wie: Tu już nie jestem pewna co do kolejności wydarzeń. Miałam leżeć przez chwilę na boku z nogą w górze. Dobra, ufam Ci, ale wcale mi się ta pozycja nie podoba. Musi się wstawić. No dobra, wytrwam. Badanie. Jest ok. Rób co czujesz. Świetnie Ci idzie. Chyba spałam. Oparłam się o łóżko i spałam. Snem minutowym. Twardym jak kamień. Nie wiem jak długo, ale dostałam nowej mocy. Termofor na plecy. Czekolada zalepiła mi buzię. Woda z miodem. Gorąco mi. Chcę umyć zęby. Pasta jest taka zimna. Mąż zmienia muzykę, przez całą ciążę wałkowałam w kółko jeden album (Hol Bauman Human), każdy dźwięk miałam wryty w głowę po kolei. Słuchałam i leciałam. Prysznic. Słyszę, że pani Kasia mówi do niego, że idzie coś zjeść, będzie za ścianą w razie czego. Całuj ją i przytulaj, już niedługo. Woda. Woda jest wspaniała. Ciemno. Świeczki. Rozlał się wosk. Skurcze ładują się już chyba bez przerwy. Buczę. Skurcz. Inny? Dziwny. Wydał się ze mnie inny dźwięk. Kolejny, ok, jest inaczej, to chyba nie przypadek. Skurcz. Pani Kasia wpadła do łazienki. (ja nie wiem jak ona to usłyszała zza ściany, skubana) -Masz parte. Musisz wyjść, nie zmieścimy się tu. Nie chcę. Zostałam na jeszcze jeden. To już nie było buczenie, to był zwierzęcy ryk. W życiu się nie spodziewałam, że umiem wydać z siebie TAKI dźwięk. Przejście tych kilku kroków to był nadludzki wyczyn. Muzyka mnie niosła, wiedziałam co będzie dalej. Chciałam rodzić w kucki, ale już nie mogłam się utrzymać na nogach. Materac na ziemię, kolankowo-łokciowa, umówiliśmy się, że jakkolwiek nie będę rodzić R. będzie przy głowie. Parte były dziwne. Czułam jak na skurczu się wstawia i za chwilę cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. To się nigdy nie skończy. Chcę gaz. – Nie zdążymy. Sap jak piesek- WTF. PRZECIEŻ JA MAM KOTY. Zaczęłam panikować. – Dmuchaj świeczki- MAM 27LAT, MAM DMUCHAĆ WSZYSTKIE NA RAZ CZY KAŻDĄ PO KOLEI?! I w tym momencie wkracza on, cały na biało, mój mąż. On zrozumiał polecenie i zaczął oddychać, a ja sapałam z nim. Słyszałam tylko to i robiłam tak samo bez myślenia. Mogłam płynąć dalej. Dziecko się wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Było to cholernie męczące, ale było w tym coś fajnego. Miałam ogromną potrzebę masturbacji. Poprosiłam o wibrator, specjalnie schowany w bocznej kieszonce podręcznej torby, żeby nie zaginął w odmętach. Nie mogą znaleźć. No i kij w to, ogarnę bez wspomagania. Pamiętam że zaskoczyło mnie, że już czuć głowę. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia-cofa. Wstawia. Stoi. O kurwa to już. Czas się zatrzymał, ja się zawiesiłam i to trwało wieczność. Jak zza mgły usłyszałam tylko – Muszę Cię naciąć, zaraz będzie po wszystkim. – Ufam Ci, rób co trzeba. Zimno. Wrzask. Wrzasnęłam jak moja kotka kiedyś. Tu się stało coś błyskawicznie, miałam ogromną potrzebę się wyprostować. Nie jestem pewna czy złapałam Staśka sama. Chyba tak. Tylko sprawdziłam czy chłopak czy dziewczyna. Chłopaczek. Miałam nagle uczucie wszechogarniającej nieokiełznanej potęgi. Potęgi tych wszystkich matek przede mną. Matki Natury, Matki Wiewiórki, Matki Pandy, wszystkich samic które były przede mną i wszystkich które będą po mnie. Piszę to po trzech latach od tego dnia, ale wciąż na myśl o tym mam ciarki. Transfer na łóżko, te wielkie oczy gapią się na mnie, przyssał się od razu. Jeszcze łożysko. A co mnie obchodzi łożysko, nie mam czasu na rodzenie łożyska. Proszę mi nie zawracać głowy bzdetami. Leżeliśmy tak nie wiem ile czasu. Łożysko urodziłam od razu jak wstałam. Stasiek poszedł tacie na klatę a mu pojechałyśmy na szycie. Czułam się tak dobrze, że chciałam iść na nogach do zabiegowego i lekko mnie ubodło to, że mam jechać na wózku ten kawałeczek. Szycie jak to szycie, nic fajnego. Nogi mi się telepały jak szalone.

Chciałam wychodzić od razu, była już 18 i dałam się przekonać, że wyjdziemy rano już po badaniach i po szczepieniach. Ok. Panie z oddziału i z noworodków wspaniałe. Czułam się nienachalnie zaopiekowana. Wyszliśmy po śniadaniu następnego dnia. Czułam się z tym pewnie, bo pani Kasia miała przyjechać do nas jeszcze 2 razy (raz pobrała młodemu krew z pięty do badań, drugi raz zdjęła mi szwy) i mieliśmy umówioną położną środowiskową, taką z prawdziwego zdarzenia, która faktycznie przyjeżdżała mi pomóc.

Przez całą ciążę jak myślałam o swoim porodzie to automatycznie przychodziła mi na myśl scena z Pocahontas jak ona biegnie. Biegnie i nie wiadomo czy zdąży. I Babcię Wierzbę, która mówi „Niechaj duchy ziemi prowadzą ciebie. Znasz już swoja drogę, dziecko. Idź nią.” No to poszłam. Stasiek sam się rodził, ja mu pomagałam i nam nikt nie przeszkadzał. Było tak jak chciałam.

……………….. Pani Kasiu, ekipo Oleśnicy- jeśli to czytacie-robicie wspaniałą robotę. Róbcie dalej pomimoprzeszkód i pod prąd betonowemu położnictwu. Z perspektywy czasu uważam, że poród z Wami to była najlepsza z możliwych decyzji pod każdym względem.

Dziękuję. PS: bierzcie te hipnozy od Beaty, działają.

https://www.youtube.com/watch?v=OVCvwgFgMig i soundtrack z końcówki gratis